Wojciech Jabłoński

zdjecie_blog_5

[22.VIII.2015]

SZACH PLATFORMIE


„Większość bitew jest wygrana lub przegrana, zanim się rozpocznie” – mawiał Sun Tzu. Z tej przyczyny jesienne referenda (i – wybory) wygrało już Prawo i Sprawiedliwość.

Nad ostatnimi wydarzeniami politycznymi ciąży duch przegranego – duch byłego prezydenta Komorowskiego. Najpierw (po straconej pierwszej turze wyborów prezydenckich) jego nieprzemyślana decyzja o niepotrzebnym referendum, potem konsekwencje tego kroku, które pogrążają Platformę. Następnie kroki samej Platformy, która brnie w wyznaczoną przez przegranego Komorowskiego, własną klęskę. Nad tym wszystkim czujne oko architekta zwycięstwa PiS-u – prezydenta Dudy, który bezlitośnie, ale i medialnie atrakcyjnie, wykorzystuje polityczne  upośledzenie PO.

Wczorajsza decyzja nowego lokatora Pałacu Prezydenckiego o drugim, powiązanym z wyborami parlamentarnymi, referendum, jawi się krokiem zaczerpniętym z klasycznych podręczników prowadzenia wojny. Tam, gdzie przeciwnik słaby – uderzamy, tam, gdzie popełnił błąd – eksploatujemy jego potknięcia. Narzucamy tematy, narzucamy tempo, wybieramy broń. Wszystko niekorzystne dla przeciwnika, a wymuszające jego bezmyślne podrygi. Może nawet nie tyle propozycja nowego referendum jest tu najważniejsza (owszem, teraz Platforma ma dodatkowy problem, bo będzie musiała uporać się z tym w Senacie – a, z punktu widzenia propagandowego, nie upora się; mało atrakcyjny medialnie marszałek Borusewicz jest tu dla PiS żywą, dobrą wróżbą). Bardziej istotna jest decyzja Dudy polegająca na utrzymaniu niepotrzebnego, kukułczego jaja Komorowskiego (referendum planowanego na 6 września) – przy życiu i w mocy. Jakże Platforma ma walczyć w Senacie z inicjatywą prezydenta Dudy, skoro ten nie zignorował analogicznego pomysłu Komorowskiego? PO próbuje innego ruchu: do referendum Dudy trzeba mianowicie dopisać kolejne pytania! Jak tego jednak domagać się w sytuacji, gdy sam Komorowski mówił niedawno, że „dopisywać to się można do szkolnej wycieczki”, a sama Platforma wtórowała mu w wysiłkach zatrzymania referendum na poziomie proponowanych przez niego pytań, bez poszerzania „listy uczestników wycieczki”? Znów ściana.

Szach Platformie! Za dwa miesiące będzie – szach i mat.


[17.VII.2015]

Pociągiem do (POlitycznego piekła)


Zagrajmy znowu w dziesięć różnic. Albo w kilka tylko. Proszę spojrzeć na załączone obrazki i wskazać odmienności.

Premier Kopacz podróżuje po kraju. Pociągiem. Wakacje. Pardon, kampania wyborcza. Pardon, oficjalnie kampanii jeszcze nie ma.
Obywatele Polski podróżują po kraju. Pociągiem. Wakacje. Pardon, zależy dla kogo. Czasem trzeba pojechać do pracy, np. na umowie śmieciowej, ale, wciąż, pociągiem (tych, dziwnie, mniej coraz).
Premier Kopacz preferuje ekspresy i pierwszą klasę. Taj jest szybciej, wygodniej tak jest.
Obywatele preferują drugą klasę, a szkoda, że i trzeciej nie ma, byłoby taniej. Ekonomiczniej by było.
Premier Kopacz w trasie coś jeść musi. No to zamawia jajecznicę. W „Warsie”. Dla siebie i swojej świty. Cena – prawdopodobnie (kto jada w „Warsie”, niech sprecyzuje) ok. kilkunastu złotych za talerzyk.
Obywatele w trasie coś jeść muszą. No to wyciągają śmierdzące kanapki i śmierdzące jaja. W przedziale. Cena – kilka złotych od sztuki.
Premier Kopacz udziela w trasie obietnic. Temu da, owemu dopłaci, ogólnie – zobaczy się.
Obywatele w trasie nie obiecują. Osiem lat temu też im obiecywano, i cztery lata temu też, a teraz jadą pociągiem kupionym na kredyt i jedzą śmierdzące jaja.
Premier Kopacz… A, tak… Naturalnie… Oczywiście… Ma się rozumieć…
„SŁUCHAM, ROZUMIEM, POMAGAM.”

.


[27.V.2015]

Na kogo, dlaczego i – dlaczego dziennikarze „polityczni”?


W czasach, gdy tzw. obiektywizm dziennikarski siedzi w głębokim, ciemnym miejscu i czeka na zapałkę, która go podpali, politycznego marketera nie zdziwi już po stronie „niezależnych” mediów dosłownie nic. A jednak…

„Mówmy z całym przekonaniem: niechby i w drugiej turze, ale (…) LEPIEJ BY BYŁO DLA POLSKI, GDYBY BRONISŁAW KOMOROWSKI POZOSTAŁ PREZYDENTEM RZECZYPOSPOLITEJ.” To – nie moje. To – redaktora naczelnego pisma, które mieni się „najlepiej sprzedającym się tygodnikiem opinii”. Ileż wieloznaczności w tym reklamowym sloganie. Pozwólcie Państwo, że najpierw parę cytatów z jego publikacji poprzedzającej I turę wyborów prezydenckich 2015 r., a potem – próba rozwiązania zagadki: „Na kogo i dlaczego” (tak właśnie – bez pytajnika – zatytułowano rzeczony tekst; dalej już pisownia oryginalna, jedynie użycie caps locka (JAK WYŻEJ) należy traktować jako naszą skromną interwencję w materiał, który niewątpliwie przejdzie do historii nie tylko polskiego żurnalizmu, ale i marketingu politycznego (powtórzmy: tekst autentyczny, wystarczy odpowieednie frazy wklepać w wyszukiwarkę…). Poczytajmy, bo to ciekawe:

„Tekst ten będzie zawierał sugestie, NA KOGO GŁOSOWAĆ I DLACZEGO NA BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO (…). (…) te wybory są kompletnie nienormalne, bo MAMY WŁAŚCIWIE TYLKO JEDNEGO KANDYDATA POWAŻNIE UBIEGAJĄCEGO SIĘ O PREZYDENTURĘ KRAJU – i wykazującego należyte kompetencje – oraz całe grono kandydatów zastępczych, pozornych lub do czego innego. (…) jednak wybieramy prezydenta, (…) NIE MA INNEGO KANDYDATA SERIO POZA UBIEGAJĄCYM SIĘ O REELEKCJĘ. Więc znów wracamy do Bronisława Komorowskiego (…), JEST DUŻO LEPSZYM PREZYDENTEM NIŻ KANDYDATEM. KOMOROWSKI JEST DZIŚ NIE DO ZASTĄPIENIA. GDYBY W TYCH WYBORACH BYŁ JAKIŚ POWAŻNY (Z NACISKIEM NA POWAGĘ) KONTKANDYDAT DLA PREZYDENTA KOMOROWSKIEGO (…). UFF…” Uff. To – już moje. Pozostawiam Państwa z tą intelektualną głębią – w nadziei, że dalej będziecie odwiedzać tajnikipolityki.pl. Myśmy tu nieco jakby inaczej prognozowali. A ten cytowany tekst powyżej? Przecież to był tylko taki żart.

Prawda?…

.


[25.V.2015]

Sodoma i Gomora. A może tylko – „przepowiedziane, przepowiedziane…” ?


Ostatnie słowa tytułu niniejszego tekstu śpiewa nieśmiertelny (również – politycznie) Kazik Staszewski w wymownym a uniwersalnym wielce songu „Jeszcze Polska” (www.youtube.com/watch?v=a0vXhwYDfOA); refrenu prosimy przezornie nie udostępniać dzieciom nie mającym ukończonego 18. roku życia…).

W tym sensie nie tyle my w tajnikipolityki.pl przewidzieliśmy klęskę Komorowskiego już z trzytygodniowym wyprzedzeniem (por. http://tajnikipolityki.pl/komorowski-juz-przegral-tylko-o-tym-nie-wie/), ale i „początek końca” systemu, o którym tu piszemy, był widoczny już u jego (systemu) zarania. Nie czas zatem na gesty, o których, w odniesieniu z kolei do chwilowych, ulotnych sukcesów wspominał bohater innej popkulturowej bajki – niejaki Wolf w „Pulp fiction” Tarantino („Panowie, nie czas na lizanie…” itd.). Ale dość już cytatów, dość odniesień. Jedna kampania („kampania”?) dobiegła końca.

.

Co wczorajszy wyborczy wieczór oznacza dla marketerów politycznych? Oznacza jeszcze więcej pracy, jeszcze więcej ekspertyz, jeszcze więcej komentarzy z Państwa strony – bo marketing polityczny to najpierw słuchanie, a potem działanie; czyż nie to widzieliśmy w ostatnich tygodniach?…

.

Zachęcam zatem do dalszego śledzenia naszych wpisów. Pod koniec lat 70. w Ameryce prezydent broniący stanowiska wystąpił z hasłem (później szczerze i zasłużenie wyśmiewanym) „On jeszcze nie skończył”. Nic się wczoraj nie skończyło i nic nie zaczęło. „Zabawa” w marketing polityczny – trwa dalej!

.


[18.V.2015]

Przegrał – i co dalej?… Możliwe warianty rozwoju sytuacji politycznej przed 24 maja


Ostrzegaliśmy, prognozowaliśmy, grzecznie prosiliśmy: „nie róbcie tego [tej „debaty”]!”. Nie słuchali, nie czytali – przegrali! Pytanie – co dalej?…

Tylko suche fakty. Komorowski już przegrywa w znaczący sposób z Dudą. Do tego zrobił niedzielną „debatę”, w której on (Komorowski) sromotnie przegrał. Zostawmy szczegóły: brak kontaktu z kamerą, „międolenie” o PiS-ie, samozadowolenie z groźną miną człowieka, któremu ta debata zepsuła wieczór… I karierę polityczną też mu zepsuła. Do wyborów dni siedem, do tzw. (niepotrzebnej) ciszy wyborczej – już tylko pięć. Teraz konkrety: co dalej?

Cel („sztabu” Komorowskiego – a może nawet jego samego?): nie dopuścić do władzy Dudy. Wciąż, wbrew pozorom, możliwy do spełnienia, jeśli Komorowski – co powtarzaliśmy w prasie już po marnych wynikach I tury – zrobi rzecz następującą:

a) NATYCHMIAST, najlepiej już w poniedziałek 18.05. – Komorowski rezygnuje z dalszego wyścigu prezydenckiego. To brutalne, ale logiczne; w przypadku uporczywego trwania jego „kampanii” na koszt podatnika – czeka go jedynie kompromitująca klęska. Rezygnacja „prezydenta naszej wolności” spowodowałaby nie tyle „niewolę” (powiedzcie sami: jaka to „wolność” bez takiego prezydenta?…), ile zachowanie resztek sił (przez PO) przed rozdaniem najważniejszym: wyborami parlamentarnymi jesienią. Dodatkowo Duda miałby kłopot, by wygrać z resztkami fanów Komorowskiego oraz – co ważne – elektoratem Kukiza, którego część gromko poparłaby muzyka od „Rodzina słowem silna” – nawet, jeśli on jemu (elektoratowi) proponuje JOW-y, które zresztą tylko spowodują dalsze upartyjnienie polskiej sceny.

Gdy to nie wypali (a nie wypali – Komorowski będzie „walczył do końca” jak von Paulus pod Stalingradem – patrz wcześniejsze wpisy na tajniki polityki.pl), pozostaje wariant, którego stanowczo nie doradzam, ale o którym ćwierkają warszawskie wiosenne wróbelki:

b) ZAMACH STANU – de facto lub de iure (to drugie zabrzmi tu jednak jak oksymoron): nowy stan wojenny albo symulowaną chorobę Komorowskiego, chorobę, która „nie pozwoli mu dokończyć misji” kandydowania w wyborach prezydenckich. Wtedy Dudę mamy z głowy, bo zawieszamy tzw. prawa obywatelskie co najmniej do wyborów parlamentarnych. Europa wprawdzie poszczeka, pogrozi, ale władza będzie nasza. TEGO – POWTÓRZMY – STANOWCZO NIE DORADZAM, ale sytuacja przegranego kandydata jest politycznie nadzwyczaj poważna. Władzę stracić musi, pytanie, czy za tydzień, czy trochę później. Czy z honorem, czy bez, czy może z „honorem” w stylu gen. Jaruzelskiego? To nie żarty.

No to teraz poczekajmy, który wariant sprawdzi się. Osobiście obstawiam jednak wariant

c) KOMPROMITACJA. Za tydzień różnica między Dudą a Komorowskim ociera się o 30 proc. Kolejny smutny wieczór dla Komorowskiego i jego świty, bo przecież nie sztabu. Platforma ostatecznie traci władzę jesienią. Kolejne wybory to zaś tej partii definitywny koniec, i nawet Tusk na białym koniu z Brukseli nie dojedzie.

Zatem – co wybieracie, panowie POLITYCY? A może wy w ogóle nie byliście nigdy politykami?…

.


[15.V.2015]

Future spin, czyli komentarz przed debatą Duda-Komorowski


Debata telewizyjna rządzi się twardymi regułami. Ich złamanie powoduje, że można komentować jej przebieg, zanim w ogóle do niej dojdzie. 

Skomentujmy zatem już teraz, co stanie się na ekranach milionów telewizorów już za kilka godzin. Amerykanie nazywają takie działanie: future spin, czyli „spin przyszłości”. Zapowiadamy tu to, do czego nieuchronnie dojdzie, a skutek jest taki, że jednym zabawę popsujemy, a innych pozbawimy ewentualnych rozczarowań.

Po pierwsze czyli primo – polityczna debata TV tylko z nazwy jest debatą. Nie chodzi tu bowiem o merytoryczny dyskurs, a o erystyczne popisy (bez aluzji!) kandydatów, którzy – na zasadzie porównania, często wręcz kontrastu – ukazują wyborcom, na ile potrafią radzić sobie w sytuacji kryzysowej (trema przed występem w mediach, szykany ze strony przeciwnika, konieczność natychmiastowej, celnej reakcji w przypadku podstępnego ataku słownego itp.). Mamy zatem do czynienia z krótką (85 minut to stanowczo za dużo!), niespełna godzinną pyskówką na oczach milionowych publiczności, które wybierają produkt, jaki w warunkach takiego politycznego szczekania wypadnie lepiej – korzystniej, bardziej agresywnie, ale i w sposób bardziej opanowany niż adwersarz (wróg). Prognoza future spin: Komorowski w takim starciu nie ma szans, bo ani nie jest politycznym fighterem, ani nie potrafi nawet opanować szeregu kryzysów, które (często z jego winy lub z powodu anemii, jaka opanowała jego „sztab”) otaczają go coraz ciaśniejszą pętlą.

Po drugie, czyli secundo: udział w debacie TV jest wprawdzie (od czasu pamiętnego pojedynku Nixon-Kennedy sprzed ponad półwiecza) obowiązkiem każdego kandydata, ale już taktyka ewentualnego nacisku na te formę publicznego masakrowania się (kiedy? Jak? Z kim? Na jakich warunkach?) zależy od pozycji danego polityka w sondażach: im ona niższa, tym bardziej należy domagać się debaty, ale, z drugiej strony, jeśli na tę samą, niską (przegraną) pozycję „zasłużył” kandydat broniący urzędu, to już – NA DEBATĘ ABSOLUTNIE NIE POWINIEN SIĘ ZGADZAĆ! Tu bowiem nic nie wygra, a stracić może kilka cennych procent tego, co jeszcze mu z poparcia kurczącego się elektoratu pozostało. Prognoza future spin: Komorowski przegra, bo złamał ww. zasadę. Jako kandydat niedoszły re-elekt idący ostro w dół, wyzwał na pojedynek przed kamerami ostro pnącego się w sondażach Dudę. I –przegra. Komorowski tę debatę przegra.

I po trzecie, czyli tertio: nie przesadzajmy z określaniem politycznego znaczenia samej debaty. Można na niej kilka procent (znaczących – jak Kwaśniewski w 1995 r.; w tym sensie debata 2015 r. będzie powtórką, tyle że to przyjaciel pana Aleksandra będzie przegrywał…) zyskać, i można tych kilka procent stracić. W sytuacji jednak, gdy różnica między kontrkandydatami sięga kilkunastu procent, zyskać w przypadku polityka lecącego w dół jak trafiony Junkers nad Stalingradem, nie można zrobić już dla niego (dla samolotu i dla kandydata) nic. Słownie: NIC. Można jednak dość konkretnie skompromitować się, na zasadzie samobója strzelonego sobie „do szatni”, tuż przed końcem meczu. Prognoza future spin: zapraszam przed telewizory dziś o godz. 20.10., a zobaczycie Państwo, że to się spełni na Waszych oczach. To jak? Możemy już podziwiać ten „show”?…

.


[15.V.2015]

„… A u was biją murzynów!” Darmowe korepetycje dla „sztabu” Komorowskiego


Chcecie bajki? Oto bajka.

A może chcecie małego szkolenia? Zatem – „jedziemy!”, jak przytomnie powiedział dziś w TV wasz kandydat na prezydenta RP. Na początek trochę obcego słownictwa, ale krótko, obiecuję: heckler (rzecz. ang.) – zawadiaka, „harcownik” to heckle (czas. ang.) – przeszkadzać, wywoływać zamieszanie Teraz trochę historii. Tzw. hecklers (podpowiedź: to liczba mnoga ww. rzeczownika) są stałym elementem nowoczesnych kampanii politycznych. Wiadomo, kandydat chce wypromować swoją osobę, jaki to on „ludzki”, jak pochyla się nad troskami przeciętnego wyborcy, jak – dba. O wizerunek. O sukces swój. Prawdziwy lub – wydumany li tylko. No to konkurencyjny sztab podsyła mu na tego typu „ustawki” (znów – rzecz w praktyce marketingu politycznego przecież obowiązkowa! Tylko trzeba to robić dobrze…) właśnie owych „harcowników”, coby mu (kandydatowi wrażemu) taką „ustawkę” rozwalali, psuli – prowokując, przedrzeźniając, doprowadzając do białej (czerwonej?) gorączki. I to jest normalne.

Podobnie robi kandydat „ustawkowy”, dbając, by w jego Potiomkinowskiej wiosce (znowu ta historia, ale już przestaję przynudzać!) znaleźli się obywatele zadowoleni, uśmiechnięci, chwalący danego polityka ostro na wyrost. I to jest – powtórzmy – NORMALNE. Profesjonalne to jest nawet. Wracamy do „dnia dzisiejszego” – jak rzekłby roztropnie wasz kandydat. Otóż dziś (właściwie to wczoraj) zrobiliście konferencję prasową, na której skarżycie się na – prawdziwych lub domniemanych – hecklers konkurenta, którzy „brutalnie i podstępnie” zakłócili wam najkrótszy warszawski maraton pod kryptonimem: „Prezydent kocha swoich obywateli, a jeszcze bardziej ich głosy”. Moja skromna rada: nie stawiajcie się w roli ofiar, bo tę przegraną kampanię już przerżnęliście kilka razy, a któż lubi filmy z marnym scenariuszem, za to z kilkoma takimi samymi zakończeniami?… Jak powiedziałem, te notatki są dla was. Za darmo. Jak aspiryna dla chorego na raka. Ale umierajcie (politycznie) z godnością. To przecież też nic nie kosztuje.

.


[13.V.2015]

Komorowski pod Stalingradem. W kotle


Pamiętacie tę zabawę? Wskaż 10 różnic między załączonymi obrazkami:

Obrazek 1. Listopad 1942. Armia Czerwona zamyka kocioł pod Stalingradem, blokując 6. Armię gen. von Paulusa, część niemieckiej 4. Armii Pancernej oraz jednostki węgierskie i rumuńskie. Zaczyna się ponad trzymiesięczna agonia 300. tysięcy żołnierzy Osi – pozbawionych zaopatrzenia, stale nękanych przez Rosjan. Paulus zostaje opuszczony przez swego wodza, który z bezpiecznej Europy nie pozwala mu na próbę przebicia i wyrwania się ze śmiertelnego okrążenia. Zdalnie mianuje go (Paulusa) feldmarszałkiem – w nadziei, iż ten popełni honorowe samobójstwo. Na próżno. Dowódca stalingradzkiego kotła wybiera „walkę do końca” kosztem życia własnych ludzi, a następnie sam – w ciepłej (dla niego) rosyjskiej niewoli – przyłącza się do marionetkowego „niemieckiego komitetu oficerów” tworzonego przez Moskwę. Bilans: część skazanych na zagładę żołnierzy opuszczonej armii umiera z głodu i zimna, reszta trafia do radzieckiej niewoli, dzieląc los poprzedników. Kompromitacja. Wojna jest przegrana.

Obrazek 2. Maj 2015. Przegrany w pierwszej turze wyborów kandydat obozu rządzącego zostaje pozbawiony możliwości politycznego manewru. Kandydaci, którzy odpadli w pierwszym rozdaniu, nie udzielają mu dostaw nowych głosów. Jego przyjaciel z Brukseli demonstracyjnie odmawia mu poparcia, nie pojawiając się na finałowej (jak się okazuje) wyborczej konwencji. Kościół odmawia mu poparcia, agitując po cichu za rosnącym w siłę wrogiem. Kandydat „walczy” jednak do końca, odmawiając honorowego wycofania się z wyborów – zanim będzie za późno.  W zamian pogrąża się coraz bardziej obiecując poparcie egzotycznym planom konkurentów z pierwszej turzy, którzy otwarcie z tych kroków śmieją się. Bilans: kandydat nie ma szans na dalszy polityczny byt, przy okazji kompromitując każdego, kto z nim współpracuje (naiwni wolontariusze, „sztabowcy”, zaprzyjaźnieni dziennikarze, oddani do końca partyjni bonzowie itp.). Kompromitacja. Kampania jest przegrana.

PS Jeśli nie udało Ci się spełnić zadania postawionego na początku tekstu – nie załamuj się. Właśnie poznałeś wynik II tury wyborów prezydenckich w Polsce.


[8.V.2015]

Pierwszą turę wygrało Waffen-SS. Drugą – przegra Komorowski.


„Historia powraca jako farsa” – trudno nie zgodzić się z tym twierdzeniem obserwując ostatnie dni tej kampanii. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Ale niektórym i jedno, i drugie już niewiele pomoże. Celebransi tej farsy uwielbiają wszakże łabędzi śpiew.

Oficjalnie mamy zatem – Dzień Zwycięstwa. Narodowy Dzień Zwycięstwa (w skrócie: NDZ) nawet. Jak sam stadion. Jednak dla Polaków znających historię – dzień bardziej chyba gorzki niż dla samych Niemców. I Niemcy, i Polacy przegrali bowiem tę wojnę. Na „stadionie” II wojny światowej byliśmy faulowani, oszukiwani przez sędziów i wygwizdywani przez publiczność; traciliśmy bramki, a nierzadkie były nawet samobóje. 70 lat temu do szatni schodziliśmy potłuczeni, a na końcu, na długie cztery dekady, zamknął nas w niej wąsaty, gruziński cieć. Co nie przeszkadza wykorzystywać miliony zabitych podczas tej „imprezy” ludzi do celów politycznych. Akademie, uroczystości ku czci… Cóż, polityka. Jednak i politykę trzeba propagandowo robić dobrze. Inaczej staje się po stronie pokonanych z niezrozumiałą radością. Gorzej, jeśli w tej samej grupie są zbrodniarze i tych zbrodniarzy potomkowie. Wtedy to już jest skandal.

Obchody zakończenia wojny świętował polski prezydent na… Westerplatte. Nie będę tu komentował widocznego braku elementarnej wiedzy historycznej w umyśle formalnego historyka (na Westerplatte to wojna rozpoczęła się, a nie zakończyła…), ale skupię się raczej na towarzystwie, które wspólnie z panem prezydentem tam świętowało. Bez obaw, nikt ważny – ot, prezydenci Ukrainy, Estonii… Właśnie. Prezydenci krajów, które w tej wojnie walczyły po stronie III Rzeszy! To ukraińska i estońska dywizje Waffen-SS walczyły u boku Hitlera i Himmlera (członkowie tych dzielnych formacji nie mówili wprawdzie po niemiecku, ale mordować cywilną ludność potrafili nadzwyczaj skutecznie)! Dalej: prezydenci Chorwacji (kraju-byłego alianta III Rzeszy), Słowacji (w czasie wojny – również kraj-sojusznik Niemiec). O co w tym szaleństwie chodzi?

O zwycięstwo chodzi. O „wymęczenie” zwycięstwa w polskich wyborach prezydenckich przez głównego celebransa tej propagandowej, obrzydliwej hucpy. Ale zwycięstwa nie będzie. Tym razem, wbrew historii, wygrało pośmiertnie Waffen-SS, ale rzeczywistości nie da się już w podobny sposób ubarwić. Chyba że mamy odwoływać się do znanej również od 70. lat metafory ukrytego w bunkrze, upadającego wodza, który – opuszczony przez politycznych przyjaciół – kieruje nieistniejącymi armiami i niezmiennie roi o „ostatecznym zwycięstwie”. Bo takich analogii pewnie byśmy nie chcieli, prawda?…

PS Więcej o tego typu przypadkach w świeżo dostępnej książce pt. „Komunikowanie śmiercią” (Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2015). Publikacja owa ma zaś jedną bezapelacyjną zaletę: można czytać ją podczas wyborczej ciszy! Do zobaczenia w nowej Polsce.


[3.V.2015]

Komorowski już przegrał. Tylko o tym nie wie.


„Człowiek powinien znać granicę swoich możliwości” – powtarzał Brudny Harry w kultowej „Sile magnum”. Tyle że nie słuchają go politycy. Odchodzący prezydent Bronisław Komorowski – również nie słucha.

A istotą nowoczesnego marketingu politycznego jest wszak uważne słuchanie, co w politycznej trawie piszczy. Zaś medialne „ustawki” z narodową flagą w tle w dniu jej nowego święta czy bronienie się (nomen omen?) do krwi ostatniej przed obowiązkowym w medialnej demokracji rytuałem – debatą telewizyjną – niewiele tu zmienią. Ba, taki styl uprawiania kampanii może sprawy wokół kandydata do (z dnia na dzień coraz bardziej wątpliwej) reelekcji jedynie pogorszyć.

Zresztą – już pogarsza. Najnowszy, cytowany gęsto sondaż Millward Brown (dhttp://polska.newsweek.pl/sondaz-prezydencki-wybory-prezydenckie-2015,artykuly,362170,1.html) nie pozostawia wątpliwości: druga tura wyborów prezydenckich staje się pewna. Maleją szanse Komorowskiego – już nie tylko na „rozstrzygnięcie wyborów w pierwszej turze” (do czego nawołują jak na puszczy propagandziści z Pałacu Namiestnikowkiego), ale – ośmielam się twierdzić – na wygranie tej elekcji w ogóle. Rzeczony sondaż mówi wprawdzie o 55 proc. dla Komorowskiego w drugiej Turze (oczywiście z Dudą; właśnie, dlaczego – „oczywiście z Dudą”?…), ale nawet w „ostateczne zwycięstwo” zdobyte w tak marnym stylu trudno uwierzyć w sytuacji, gdy poparcie dla prezydenta spada w tempie  rozkwitu majowych bzów. Słynna fraza towarzysząca zwykle sondażom – „Gdyby wybory odbyły się dziś…” – jest w tej sytuacji jak najbardziej zabójcza dla Komorowskiego i jego ludzi (celowo nie piszę: „sztabu”). Nie zdąży. Prawdopodobnie nie zdąży wymęczyć tego „zwycięstwa”.

Jedna i jedyna Szczepkowska już była, nie błyśniemy tu zatem twierdzeniem: „Proszę Państwa, dziś w Polsce skończył się Bronisław Komorowski”.  A jednak trudno dojść do wniosków przeciwnych w brutalnym zestawieniu z niemrawą, nudną, przaśną itp. „kampanią” urzędującego prezydenta. Przełomu tu żadnego nie widać, i od razu uspokoję: nie będzie go. Kto jednak zaczął już po Komorowskim płakać, temu przypomnę nieciekawy czas drugiej kadencji Kwaśniewskiego. Czasem bowiem ta druga kadencja jest politykowi niepotrzebna (tylko on o tym nie wie). Zaś dla wyborców bywa zwyczajnie zbyt kosztowna. Między innymi dlatego – warto znać granicę swoich możliwości.

.


[30.IV.2015]

Słowo na czwartek. Polityczna ewangelizacja w imię przedwyborczej edukacji


[30.IV.2015]

Najlepszy podręcznik marketingu politycznego? Oczywiście – Biblia. By rzecz zawęzić do grona osób rzadko sięgających po jakiekolwiek publikacje (politycy, jak wiemy, do oczytanych nie należą), pozostańmy przy Nowym Testamencie. I nie chodzi nam jedynie o godną polecenia, polityczną karierę chrześcijaństwa, ale raczej o rzeczy fundamentalne, „imponderabilia” – jak powiedziałby bohater zupełnie innej książki, Józef Piłsudski, przeciwnik demokracji parlamentarnej tak często przywoływany przez polskich kandydatów na urząd Prezydenta RP. 

Tako bowiem rzecze Święta Księga (Mt 7, 15-16): „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi?” Dalej idzie najważniejsze, na wskroś polityczne przesłanie: „Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców.” Skąd my to znamy? Ano nie tylko z Biblii, ale i z ustawy o partiach politycznych oraz innych wygodnych dla tych podmiotów aktów prawnych: ordynacji wyborczych. Partia jest w polskim systemie – by tym razem sięgnąć do Apokalipsy św. Jana – Alfą i Omegą, polityki początkiem i końcem. Poza partiami pozostają jednak tzw. zwykli obywatele (czyż to jednak nie partia, a człowiek jest miarą wszechrzeczy?), którzy od niemal 15. lat mają te partie – finansować, utrzymywać, ze swej ciężko wypracowanej krwawicy podatkowo wspomagać. Trzymając się ogrodniczej paraboli, to jest nasze Biblijne drzewo (konsekwentnie nie sięgamy do Starego Testamentu, więc proszę wymienionej rośliny nie mylić z drzewem poznania dobra i zła!), które, choć suto podlewane (budżetowe subwencje), nie będzie rodzić owoców dobrych. Nie będzie dobrych, inteligentnych kandydatów, fascynującej intelektualnie walki na argumenty istotne dla społeczeństwa, nie spotkamy kandydata „na którego da się głosować”, jeśli są oni złym owocem równie złego, karłowatego drzewka finansowania partii politycznych z budżetu.

W mediach wielkie oburzenie: oto zamiast kandydatów na Prezydenta RP otrzymujemy ludzi intelektualnie niedorozwiniętych, pozbawionych elementarnej kultury, nieobytych w świecie, szaleńców, błaznów i/lub roboty mówiący metalicznym głosem GPS-u. Wstyd. Nie wstyd, tylko konsekwencja złego systemu, w którym partie polityczne są święte i mogą wystawić na najwyższy urząd w państwie nawet – wzorem cesarza Kaliguli – ulubionego konia. Lub klaczkę. Wyborca ich z tego nie rozliczy, a zapłacić – zgodnie z uchwalonym przez te same partie prawem (czyżby sędziowie we własnej sprawie?) subwencjami z naszych kieszeni. I – niesmakiem.

Warto to przemyśleć, bo – jak wynika z powyższego – partie polityczne finansowane z budżetu działają de facto antysystemowo: czyż wystawianie na Najwyższy Urząd kandydatów takich, o których mowa w niniejszym kazaniu – nie jest kpiną z państwa? Na koniec jeszcze jeden cytat, do poduszki Szanownych-Pretendentów-do-Tronu. Powiada Mateusz: „Wchodźcie przez ciasną bramę! Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą.”

Amen.

.


[21.III.2015]

KAMPANIĘ PO CHIŃSKU WYGRA BIAŁY


Nudne, siermiężne przekazy, elementy rozrywkowe tylko w przypadku pojawienia się gaf ze strony kandydatów. Plus hojne, przymusowe zasilanie sztabów z pieniędzy podatników. Oto kampania w polskim stylu. Pardon, według chińskiej sztancy.   

Jedno jest pewne: wygra ten, który przełamie te mało interesujące schematy, szanse zaś mają coraz mniejsze kandydaci kopiujący własne pomysły, sprawdzające się w odmiennym niż dzisiejszy kontekście komunikacyjnym (czym różni się „Zgoda buduje” z 2010 r. od „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo” z roku 2015?). Tak sprawy rozumiejąc, wysoce prawdopodobna wydaje się klęska Bronisława Komorowskiego. I nie chodzi tu  próbę wróżenia z fusów, ale o fakty, jakie dotychczas zaciążyły na obrazie tej kampanii. Jako przegraną Pałacu Prezydenckiego w dotychczasowej, nieciekawej medialnie kampanii, należy już odbierać absurdalny sposób (zdjęcia z radosnej wizyty prezydenta w Japonii, wymachiwanie ciupagą na tradycyjnym terytorium politycznych wrogów itp.) doprowadzenia do – w zasadzie już pewnej – drugiej tury wspomnianego pojedynku. Właśnie pojedynku, gdyż nie trzeba kryształowej kuli, by przewidzieć w jego finale ostateczną batalię pomiędzy Komorowskim a Dudą.

Sondaże wskazują od pewnego czasu na następującą prawidłowość: Duda zyskuje, Komorowski nie dostaje procentowych bonusów, czyli de facto traci. Specjalistów w dziedzinie marketingu politycznego nie powinno to dziwić. Nieprzemyślany wjazd prezydenta „swoim” autobusem na spóźnioną konwencję od ceremonii otwarcia przez Dudę tzw. muzeum im. Bronisława Komorowskiego dzielą lata świetlne, gdy chodzi o pomysłowość, takt i próbę zbliżenia do przeciętnego wyborcy. Tu Komorowski musi przegrać, na razie „tylko” propagandowo. Zgrane pomysły i banalne, równie wyświechtane hasła nie zastąpią faktycznego braku sztabu wokół (obecnie) pierwszej osoby w państwie, której budżet kancelarii wyniósł w ubiegłym roku prawie 170 mln zł. Pytanie, co jego otoczenie robi z tymi, ciężko zarobionymi przez podatników pieniędzmi?

Na tym jednak przewaga Dudy kończy się. Kandydatów z czołówki kampanii prezydenckiej łączy bowiem jedno: i Komorowski, i Duda nie potrafią radzić sobie z sytuacjami kryzysowymi. Ten pierwszy – jak wspomnieliśmy – sam je dla siebie tworzy, niwecząc stopniowo własne szanse na drugą kadencję. Drugi  bełkocze na temat kierowanych pod jego adresem, a potencjalnie niegroźnych przecież przejawów tzw. czarnego PR – zapewne kierowanych ze strony sympatyków obecnego prezydenta (niegdysiejsze członkowstwo Dudy w Unii Wolności, jego domniemane związki z „aferą SKOK-ów” itp.). Jeśli zatem obydwaj czołowi kandydaci są szczególnie wrażliwi na kampanię negatywną, to właśnie na tym polu może nastąpić ostateczne rozstrzygnięcie. Przypomnijmy – wygra ten, który uderzy w sposób medialnie bardziej atrakcyjny. W nudnej kampanii chińskich podróbek zwycięży biały polityk z oryginalnym pomysłem.

Zobacz innych autorów  >>>

Skomentuj...