Magdalena Żemojtel-Piotrowska


[18.V.2014]

Dziwna kampania prezydencka


Do drugiej tury wyborów prezydenckich i zakończenia kampanii zostało 6 dni. Jest to zatem dobry moment na podsumowanie tego, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy.

Niewątpliwe kampania która zapowiadała się na „oczywistą” i „przewidywalną” może zakończyć się przegraną kandydata, który jeszcze na jesieni 2014 roku cieszył się 80% zaufaniem, a na początku kampanii (zwłaszcza przed konwencją kandydata PiS Andrzeja Dudy) wyraźnie prowadził w sondażach przedwyborczych. Zaskoczeń w kampanii (zwłaszcza z punktu widzenia zwykłego obserwatora średnio zorientowanego w polityce) mogło być co najmniej kilka. Pierwszym z nich byli sami kontrkandydaci prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że główne partie opozycyjne i PSL postawili na kandydatów „zastępczych”, nierozpoznawalnych i z góry skazanych na porażkę. Jednak, co ciekawe, trójka nowych kandydatów miała wiele cech wspólnych. Były to: młody wiek, skromne doświadczenie polityczne, dobra prezencja. Dodatkowo SLD i Leszek Miller postawili na kobietę. Czy ten zestaw cech był przypadkowy? Oczywiście nie. Przed rozpoczęciem kampanii zgodnie z marketingowym podejściem do przygotowania kampanii stosuje się badania potrzeb i oczekiwań wyborców. Ponadto opłaca się tak ukształtować wizerunek kandydata na urząd by maksymalnie odróżniał się od konkurentów i prezentował na ich tle jak najkorzystniej – nazywa się to pozycjonowaniem kandydata (jego wizerunku).

Paradoksalnie w obecnej kampanii pretendenci do urzędu prezydenta mieli ułatwione zadanie – wiadomo było jak wygląda i zachowuje się główny kandydat i w jakim stylu prowadzi kampanię prezydencką. Wiadomo było zatem, że w kampanii prezydenckiej będzie prezentował wiek, powagę, doświadczenie polityczne i działalność opozycyjną. Były też znane słabsze strony Bronisława Komorowskiego – brak energii, strategia „niewychylania się” z niepopularnymi decyzjami, stosunkowo mała wyrazistość, wyraźny związek z Platformą Obywatelską. Stąd nie było sensu wystawiać kontrkandydata w zbliżonym wieku i o porównywalnym dorobku, a więc Jarosław Kaczyński, Leszek Miller, czy Janusz Piechociński prawdopodobnie z góry założyli nieopłacalność własnego startu – ich osoby na tle Bronisława Komorowskiego nie mogły prezentować się korzystnie w porównaniu z mocnymi stronami jego wizerunku a  posiadali oni dość zbliżone wady.

Natomiast na tle Bronisława Komorowskiego miał szansę wypaść korzystnie kandydat (lub kandydatka) młody, energiczny, który nie opatrzył się jeszcze wyborcom. Stąd pojawienie się w wyborach kandydatur Andrzeja Dudy, Adama Jarubasa i Magdaleny Ogórek (oczywiście o wyborze konkretnych osób zadecydowały też inne czysto polityczne czynniki). Dość charakterystyczne było tu też sięgnięcie po kandydatów bez własnego zaplecza politycznego i słabo kojarzonych z partiami, co w przypadku kandydowania na urząd prezydenta dawało możliwość dystansowania się od własnych partii. Otwierało to możliwość pozyskania poparcia u wyborców nie będących zwolennikami ugrupowań wysuwających danego kandydata – co ma podstawowe znaczenie przy ubieganiu się o urząd prezydenta.

Dalszy przebieg kampanii ujawnił różnice talentów i sprawności w prezentowaniu siebie między kandydatami oraz różnice w poziomie poparcia ich zaplecza politycznego. Drugim zaskoczeniem była dziwna kampania Magdaleny Ogórek. Jest to niewątpliwie dobry temat na osobną analizę, jednak w tym miejscu warto krótko wspomnieć, że była to osoba w sposób naturalny przyciągająca uwagę (młoda atrakcyjna kobieta, poza tym zawodowo związana z mediami), o czym świadczy jej wyjątkowo duża rozpoznawalność, zwłaszcza zważywszy na uzyskany w końcu wynik w pierwszej turze. Skutkiem tej wyrazistości było wyolbrzymianie każdego błędu jaki popełniła (a rzeczywiście przy słabym doświadczeniu politycznym jej kampania nie była idealna). Inną kwestią są zawyżone oczekiwania co do lewicy, która od dłuższego czasu przeżywa poważny kryzys i może jedynie pomarzyć o poparciu 15-20 procent, jakie miewała jeszcze po aferze Rywina, która stała się początkiem poważnych kłopotów tej partii. Tak więc kiepski wynik Magdaleny Ogórek niewiele ma wspólnego z jej płcią, a jest raczej niepożądanym skutkiem ubocznym jej wysokiej rozpoznawalności w kampanii. Stąd wyborcy zmęczeni wojną PO i PiS rozczarowani przy okazji SLD stawiają na ugrupowania określane jako antysystemowe.

I tu pojawia się kolejna niespodzianka kampanii – nieoczekiwanie wysoki wynik Pawła Kukiza. Analizując jednak bardziej na chłodno ten wynik nie jest on w obecnej kampanii aż tak zagadkowy. Skłonności do popierania partii alternatywnych dla dominujących można było zauważyć już w momencie sukcesu Ruchu Palikota w poprzednich wyborach samorządowych, a ponownie preferencje dla „antysystemowców” ujawniły się w poparciu dla Janusza Korwina-Mikkego i jego Nowej Prawicy w wyborach do Europarlamentu. Jednak oba ugrupowania po sukcesie wyborczym nie potrafiły na dłużej przykuć uwagi swoich wyborców, którzy rozczarowani przenieśli swoje sympatie na nową postać. Paweł Kukiz zyskał jednak zapewne nie tylko z powodu uroku nowości, ale też i dzięki temu, że spośród trójki kandydatów tzw. antystystemowych (a tak naprawdę opozycyjnych głównie wobec PO i PiS) prezentował się najbardziej wiarygodnie (brak przeszłości politycznej) i rozsądnie (brak wypowiedzi rasistowskich, brak wypowiadania wojny kościołowi) oraz zaproponował bardzo konkretny i łatwy do zweryfikowania program wyborczy. Dla osób średnio zaangażowanych politycznie i jednocześnie obrażonych na aktualny system stanowił więc atrakcyjną alternatywę.

20% Pawła Kukiza zostało też bardzo mocno nagłośnione przez media – jednak sondaże przedwyborcze dawały mu 15% więc niedoszacowanie wyniku nie było znaczące. Jest to dobry przykład wpływu mediów na sposób interpretacji wydarzeń politycznych – niewątpliwe trzecie miejsce Pawła Kukiza było ciekawym wydarzeniem medialnym, jednak wpisuje się ono logicznie w kilkuletni nurt poszukiwania przez wyborców alternatywy dla rywalizacji między PO i PiS.

.


[2.XII.2014]

„Sensacja” wyborcza w Słupsku – czy Polacy pokochali osoby o orientacji homoseksualnej?


Wybór Roberta Biedronia na prezydenta Słupska przykuł uwagę mniej lub bardziej poważnych mediów, nie tylko w Polsce. W kraju, który uchodzi za mało tolerancyjny i mocno konserwatywny zdecydowano się na wybór kandydata, który nie ukrywa swojej odmiennej orientacji seksualnej. Powiało sensacją. Jednak, czy wybranie lewicowego polityka, rozpoznawalnego medialnie i chwalonego także za skuteczność polityczną wywraca obraz Polaków (przynajmniej tych zamieszkujących Słupsk) do góry nogami?

W poprzednich postach pisałam już o spostrzeganiu kobiet-polityków i ich rzekomej dyskryminacji przez polskiego wyborcę. Czy w przypadku posłów o odmiennej orientacji seksualnej zachodzą podobne prawidłowości co w przypadku innej stereotypizowanej grupy polityków, czyli kobiet?

W wyjaśnieniu tej zagadki pomocne będą nie opinie na temat tolerancji dla osób homoseksualnych w Polsce, ale raczej wyniki badań dotyczące spostrzegania polityków (także tych homoseksualnych) i wpływu tego spostrzegania na ich poparcie. Przede wszystkim, orientacja seksualna polityków jest raczej drugorzędnym czynnikiem wpływającym na ich odbiór, zwłaszcza że nie zawsze jest ona oczywista i wszystkim znana, w przeciwieństwie do płci czy rasy. W przypadku osób o orientacji nieheteronormatywnej, gdyż takim terminem posługują się prace naukowe poświęcone kwestii funkcjonowania i spostrzegania osób nie będących osobami heteroseksualnymi, cecha ta może zdominować ich wizerunek w dwojaki sposób. Po pierwsze, jest to cecha wyrazista. Obiekty, a więc i osoby, wyraziste, spostrzegane są w sposób bardziej skrajny, gdyż przykuwają naszą uwagę a powód, dla którego są wyraziste wpływa na sposób interpretowania ich zachowań. I tak, poseł-homoseksualista, który wypowie się w niezbyt mądry sposób zostanie oceniony surowiej niż poseł, o którego orientacji seksualnej nic nie wiemy, zwłaszcza gdy osoba oceniająca nie darzy osób homoseksualnych sympatią. Ale też robiąc coś pożytecznego może być oceniony jako bardziej kompetentny, mądry i pracowity niż osoba typowa. Dzieje się tak dlatego, że działania osób wyrazistych bardziej zapadają nam w pamięć, a poza tym stosujemy wobec nich inne standardy, które mogą być nieco zaniżone w porównaniu do standardów stosowanych przy ocenie przeciętnych osób. Może też być i tak, że po prostu darzymy osoby homoseksualne sympatią i uważamy, że ich kariera polityczna wymagała więcej wysiłku (nawet jak nie jest to zgodne z prawdą), a więc jesteśmy uprzedzeni w sposób pozytywny.

Po drugie, homoseksualizm jest cechą kontrowersyjną. Oznacza to, że z definicji prowadzi do niejednoznacznych i często skrajnych ocen. W badaniach naszego zespołu (wspólnie z Maciejem Labudą, Anną Szymak i Jarosławem Piotrowskim) nad znaczeniem kontrowersyjności dla ocen polityka okazało się, że po pierwsze, kontrowersyjność (rozumiana jako nietypowe poglądy polityczne, agresywny styl bycia w mediach i barwny styl ubierania się) nie wpływa na ocenę polityków-kobiet, ma natomiast znaczenie wtedy, gdy polityk ma wyraźne poglądy polityczne. I tak, jeżeli polityk ma poglądy prawicowe i oceniany jest przez wyborców prawicowych, kontrowersyjność niewątpliwe szkodzi wizerunkowo (obniża oceny i moralności i kompetencji). Natomiast politykom lewicowym, zwłaszcza ocenianym przez wyborców o lewicowych poglądach kontrowersyjność zdaje się wręcz pomagać. Podobne wyniki uzyskuje się dla partii politycznych – politycy partii mainstreamowych powinni unikać kontrowersyjności, gdyż w oczach centrowego wyborcy kontrowersyjność zdaje się podważać wiarygodność polityka. Co więcej, wyborcy mogą po prostu zignorować informację o orientacji seksualnej polityka. Na taką możliwość wskazują wyniki innych badań przeprowadzonych nad znaczeniem orientacji seksualnej dla spostrzegania polityka.

W badaniu zrealizowanym przez Katarzynę Kacprzyk sprawdzano, jakie znaczenie ma informacja o orientacji homoseksualnej w przypadku polityka kobiety i mężczyzny, także z uwzględnieniem tego czy polityk miał poglądy prawicowe czy lewicowe. Okazało się, że orientacja seksualna zasadniczo nie miała wpływu na oceny polityka – ani te dotyczące jego sprawności (co szczególnie nie dziwi) ani moralności, nie wpływała też na jego szanse wyborcze. Jedyną stwierdzoną różnicą było przypisywanie politykom homoseksualnym wyższego poziomu cynizmu (wymiaru spostrzegania polityka, na który składały się takie negatywne określenia jak fałszywy, szkodzący krajowi, cyniczny), jednak oceny cynizmu nie miały wpływu na wybieralność polityka, ukazując raczej stereotypowe myślenie, a nie realną dyskryminację wyborczą. Skądinąd politykom z założenia niejako przypisuje się cynizm i inne negatywne cechy, więc nie wiadomo, czy na podwyższone oceny cynizmu wpłynęła sama orientacja seksualna spostrzeganej osoby, czy też raczej to, że współwystępowała z rolą polityka. Z kolei w badaniu zrealizowanym pod kierunkiem Jarosława Piotrowskiego sprawdzano, czy badani inaczej zareagują na zdradę małżeńską heteroseksualnego polityka (kobiety lub mężczyzny) w zależności od tego, czy sama zdrada miała charakter homoseksualny czy nie. Okazało się, że to, czy polityk zdradzał żonę lub męża z osobą tej samej co on(a) płci, czy płci odmiennej, nie miała znaczenia dla poziomu potępienia tej zdrady – koszty wyborcze oraz ocena moralności były takie same w obu przypadkach.

Tak więc ten dość pobieżny przegląd wyników badań dostarcza dość spójnego obrazu – orientacja seksualna polityków zdaje się nie budzić silniejszych reakcji. Wyborców w Słupsku istotnie mógł zatem zainteresować program kandydata (na co sami wskazywali przed kamerami), a jego wyrazisty i kontrowersyjny wizerunek, spójny z lewicowymi poglądami, najwyraźniej nie był czynnikiem przeszkadzającym w wygraniu wyborów. Inną kwestią pozostaje to, że sam zainteresowany nie eksponował swojej orientacji w trakcie kampanii, a raczej skupił się na kwestiach bardziej interesujących mieszkańców Słupska. W ten sposób skorzystał z szansy na to, by nie spostrzegać go przez pryzmat jednej (kontrowersyjnej) cechy i skłonił wyborców do rekategoryzacji – czyli spostrzegania go w kategoriach kandydata na prezydenta miasta a nie w kategoriach polityka, który ma nietypową orientację seksualną. Ten sposób działania ułatwia osobom spostrzeganym niekorzystnie poradzenie sobie z faktem, że należą do grupy osób niestandardowych i narażonych przez to na dyskryminację. Jak widać, można to zrobić skutecznie, nawet w kraju uchodzącym za nietolerancyjny (czy słusznie, to już osobna historia).

.

 


[1.XII.2014]

Czy skandal szkodzi politykom?


Jednym z bardziej wyrazistych doniesień medialnych z zakończonych właśnie wyborów samorządowych było przejście do drugiej tury wyborów kandydata na prezydenta miasta Olsztyna, Czesława Małkowskiego, podejrzewanego o molestowanie seksualne swoich podwładnych. Ostatecznie Czesław Małkowski przegrał, ale niewielką różnicą głosów. Wydarzenie to wzbudziło fale refleksji nad tym, czy rzeczywiście wyborcy są niewrażliwi (lub mało wrażliwi) na niemoralne zachowania polityków i podejmują decyzje wyborcze nie zwracając uwagi na ich postępowanie.

Czy zatem rzeczywiście skandal szkodzi politykom? By odpowiedzieć na to pytanie, warto zacząć od początku, a więc, czy wyborcy decydując się oddać głos na danego kandydata w ogóle zwracają uwagę na jego moralność, czy skupiają się wyłącznie na jego kompetencjach? Patrząc na kwestię racjonalności podejmowanych decyzji moralność kandydata niekoniecznie musi mieć wpływ na skuteczność sprawowania władzy. Jednak jak wiadomo z licznych badań nad procesami podejmowania decyzji wyborczych, racjonalność wyborcy to zjawisko mocno ograniczone. Zgodnie z klasycznym modelem wizerunku Alana Wattenberga, jednym z jego kluczowych aspektów jest spostrzegana uczciwość kandydata. W polskich badaniach Olega Gorbaniuka nad wymiarami wizerunku   uczciwość ponownie pojawia się jako ważny aspekt spostrzegania polityków. Jednak, co interesujące, oba modele nie zakładają, że polityk nie może być uwikłany w skandal obyczajowy, gdyż uczciwość dotyczy zupełnie innej sfery zachowań.

Kolejną kwestią jest pytanie o to, czym właściwie jest skandal? Przede wszystkim skandal, a więc publiczne naruszenie jakiejś normy której towarzyszy szeroka reakcja społeczna, nie jest jednorodnym zjawiskiem. Skandal polityczny przykładowo narusza publiczny porządek i łączy się nie tylko z naruszeniem normy, ale i z wykorzystaniem władzy. Nie każdy zatem skandal z udziałem polityka to skandal polityczny. Poza tym może on dotyczyć różnych norm i sfer życia. Najczęstszymi typami skandalu w świecie polityki są korupcja, skandale seksualno-obyczajowe i nepotyzm. Korupcja i nepotyzm, w odróżnieniu od skandali seksualnych wiążą się wprost z uczciwością i z  tego powodu można by oczekiwać, że to one właśnie mogą zrujnować szansę na sukces wyborczy. Ponadto mogą one wiązać się z nieprawidłowym wykorzystaniem władzy do prywatnych celów.  Oznaczało by to, że wyborcy po prostu ignorują sferę obyczajową i skupiają się raczej na stosunku do finansów publicznych, co zakładałby model racjonalnego wyborcy. Jednak, jak pokazuje to inne głośne zdarzenie medialne tuż sprzed wyborów samorządowych z udziałem prominentnych polityków Prawa i Sprawiedliwości, nawet nieuczciwe zachowanie związane ze sferą finansową, a więc nieprawidłowe rozliczanie delegacji służbowych na pokaźną skalę, nie przełożyło się na wynik wyborczy PiS. Stąd znów można wysnuć wniosek, że wyborcy nie bardzo przejmują się skandalami i podejmują decyzje w oparciu o inne przesłanki albo nie widzą nic złego w niemoralnych zachowaniach polityków.

Problem, czy i na ile skandal szkodzi politykom i czy wskutek skandalu spadają ich szanse wyboru na urząd, skłonił nasz zespół do przeprowadzenia badania na próbie ogólnopolskiej za pośrednictwem panelu Ariadna. Jednym z problemów, jakie chcieliśmy rozstrzygnąć było sprawdzenie, czy polscy wyborcy bardziej potępiają skandal seksualno-obyczajowy czy korupcyjny. Postaci polityków w naszym badaniu były fikcyjne, jednak wzorowaliśmy się na rzeczywistych wydarzeniach. Skandal korupcyjny został oparty na aferze rolnej (odrolnienie atrakcyjnego gruntu w zamian za łapówkę), natomiast seksualno-obyczajowy dotyczył molestowania asystentów. Uczestników naszego badania poprosiliśmy o ocenę polityka pod względem szeregu cech, których połowa dotyczyła kompetencji polityka (na przykład jego inteligencji i skuteczności) a druga – moralności (m.in. uczciwości i prawości). Następnie pytaliśmy się ich, czy głosowaliby na polityka przedstawionego w badaniu. Każdy badany zapoznawał się z jednym życiorysem, przedstawiającym jeden rodzaj skandalu. Jedna trzecia badanych oceniała polityka, który nie był uwikłany w żaden skandal – stanowił on dla nas punkt odniesienia w ocenie wpływu skandalu na ocenę polityka skandalisty i jego szans wyborczych. Wyniki badania okazały się dość zaskakujące. Po pierwsze,  skandal wpływał, i to silnie na ocenę moralności polityków, i dość słabo na ocenę kompetencji. Po drugie, okazało się, że skandal seksualny i korupcyjny wywiera taki sam wpływ, a więc nasi badani spostrzegali skandalistów jako tak samo niemoralnych niezależnie od tego, jakiej niemoralności się dopuścili. Wreszcie, wpływ skandalu na chęć oddania głosu był minimalny.

Wyniki naszego badania można by wytłumaczyć polską specyfiką, czyli niskim zaufaniem do polityków i brakiem wysokich oczekiwań wobec ich moralności i uczciwości. Stąd niskie standardy dla uczciwości polityków i zakładana z góry ich niemoralność mogłyby prowadzić do względnie łagodnego traktowania skandalistów, tak jak zakłada to teoria przesunięcia standardów. Jednak badania porównawcze nad wyborcami pochodzącymi z Europy zachodniej i obywatelami krajów postkomunistycznych wykazały, że nie ma zasadniczych różnic w poziomie oczekiwań co do polityków. Natomiast w krajach postkomunistycznych, zwłaszcza w Rosji, poziom spostrzeganej korupcji jest wyższy niż w krajach utrwalonych demokracji. Jednak, niezależnie od poziomu nieufności w stosunku do polityków, skandale wywierają mniejszy wpływ na decyzje wyborcze, niż można by się było tego spodziewać. Nie oznacza to oczywiście, ze politycy są bezkarni, jednak ich negatywne zachowania raczej podważają zaufanie do klasy politycznej w ogóle niż do nich konkretnie. Dlatego zapewne musimy przyzwyczaić się do myśli, że udział w skandalu może spowodować kłopoty wizerunkowe i wpłynąć na niezdecydowanego wyborcę, który podejmuje decyzje pod wpływem emocji, jednak „twardy elektorat” poradzi sobie z niewygodnymi informacjami po prostu ignorując je lub zmieniając ich znaczenie na bardziej zgodne z wcześniejszą pozytywną opinią o kandydacie. Co więcej, badania Bogdana Wojciszke i Konrada Bociana ukazują kolejną prawidłowość dotyczącą tego, jak spostrzegamy czyny osób, z którymi się identyfikujemy i /lub które wydają się działać zgodnie z naszym interesem. Okazuje się bowiem, że ich zachowania przestajemy w ogóle rozpatrywać w kategoriach moralnych, a skupiamy się wyłącznie na tym, jak dobrze sobie radzą. Tak więc skandal może nas oburzać, jednak nie zawsze oburzenie prowadzi do ukarania polityka brakiem poparcia. Co więcej, bardziej oburzają nas skandale z udziałem polityków z tej opcji politycznej, której i tak wyjściowo nie darzymy szczególną sympatią.

.


[12.X.2014]

Pani premier jest kobietą – czyli słów parę o faktach i mitach dotyczących kobiet w polityce


Wybór na stanowisko premiera Ewy Kopacz zaowocował mnogością różnych artykułów w rozmaity sposób nawiązujących do płci nowego przywódcy rządu. Sporo z nich zawierało nie tylko odniesienia do płci nowego premiera, ale nawet ogólne refleksje na temat sprawowania władzy przez kobiety. Czy jednak rzeczywiście płeć osoby sprawującej tak ważny urząd w państwie ma znaczenie? I jeżeli ma, to jakie? Warto zatem podjąć próbę odpowiedzi na to pytanie odwołując się nie do prawd obiegowych, ale do tego, co pokazują całkiem liczne badania naukowe nad spostrzeganiem (i zachowywaniem się) kobiet w polityce.

Badań dotyczących stereotypów na temat kobiet w polityce przeprowadzono wiele, począwszy od prac Kiry Sanbonmatsu oraz Shirley Rosenwasser i współpracowników, które dotyczyły m.in. różnic w spostrzeganiu polityków kobiet i mężczyzn, zróżnicowanych oczekiwań wyborców wobec nich czy wpływu różnych czynników na ich szanse wyborcze (jak problemy rodzinne czy prywatne). Temat stereotypów płciowych w polityce analizowano także w polskich pracach. Pierwsza kwestia dotyczy nie tylko tego, jak są spostrzeganie kobiety w polityce, zwłaszcza w porównaniu do mężczyzn, ale też i tego, czy faktycznie zachowują się one odmiennie. Z istniejących badań nad władzą wynika, że kobiety reagują na sprawowanie władzy tak samo jak mężczyźni i mają takie same kompetencje przywódcze. Różnią się jedynie w zakresie motywów do sprawowania władzy, a sama wartość władzy jest przez nie ceniona mniej niż przez mężczyzn, co pokazują chociażby badania Shaloma Schwartza i Tammy Rubels nad różnicami w priorytetach wartości między kobietami i mężczyznami w 70 krajach. Jest to jeden (z licznych) powodów, dla których kobiety rzadziej niż mężczyźni decydują się o ubieganie o najwyższe urzędy w polityce.

Przyjęło się natomiast uważać, że kobiety są dyskryminowanie w polityce, a jednym z głównych źródeł tego niesprawiedliwego traktowania są krzywdzące je stereotypy. Faktycznie, badania pokazują, że kobiety są oceniane inaczej niż mężczyźni. Przy czym problem tkwi nie tyle w jawnych deklaracjach wyborców. Przykładowo, na pytanie, o to, która płeć nadaje się lepiej do polityki– większość wyborców w krajach demokratycznych (w tym w Polsce) uważa, że kobiety i mężczyźni nadają się do polityki tak samo.  Jednak tego typu odpowiedzi w pytaniach sondażowych można dość łatwo podważyć, uznając, że respondenci nie chcą otwarcie przyznawać się do seksistowskich przekonań. Dlatego o wiele bardziej miarodajnym źródłem wiedzy na temat stereotypów dotyczących kobiet są wyniki badań eksperymentalnych. Typowa procedura takiego badania polega na przedstawieniu fikcyjnego życiorysu polityka i prośbie o jego ocenienie przez osobę badaną pod względem interesujących badacza cech (inteligencji, sympatyczności, wiarygodności, itd.). Połowie uczestników pokazuje się opis polityka z męskim imieniem i nazwiskiem, a połowie – z żeńskim. Ponieważ opis poza formą imienia i nazwiska jest identyczny, wszelkie różnice w ocenie polityka wynikają ze stereotypów płciowych, w jakie wierzą wyborcy. Z tego typu badań wynika szereg interesujących wniosków: po pierwsze, kobiety politycy wcale nie są oceniani zasadniczo gorzej niż mężczyźni. Natomiast domyślnie ocenia się je według innych standardów. Ponieważ kobieta zgodnie ze stereotypem jest miła i sympatyczna (ten wymiar nazywamy ciepłem lub wspólnotowością), a polityk mężczyzna silny i zdecydowany (ten wymiar  nazywamy siłą lub sprawczością), wyborcy koncentrują się na tych cechach polityka, których im zdaniem może mu brakować. Dlatego kobiety polityk, które uśmiechają się do wyborcy i pokazują z dziećmi nie zyskują zbyt wiele w oczach wyborców. Muszą bowiem udowodnić swoje zdecydowanie i kompetencje.

Kolejną kwestią jest spostrzeganie kobiet w polityce jako uczciwszych niż mężczyźni. Ta prawidłowość została wykazana i w badaniach amerykańskich i w polskich. Tak więc, wydaje się że kobiety nie tylko, że nie są spostrzegane gorzej niż mężczyźni, ale nawet że mogą być w pewnie sposób uprzywilejowane. Jednak ten kij ma dwa końce. Okazuje się bowiem, że gdy kobieta dopuści się jakiegoś nieetycznego czynu (np. korupcji) traci na ocenie swojej uczciwości bardziej niż mężczyzna. Co więcej, jest oceniana nie tylko jako mniej moralna, ale i obniża się ocena jej kompetencji, co nie ma miejsca w przypadku ocen nieetycznego mężczyzny. Jedynym „pocieszeniem” dla kobiet uwikłanych w zachowania nieetyczne jest raczej słabe przełożenie się takich ocen na (deklarowane) decyzje wyborcze.

By problem spostrzegania kobiet w polityce jeszcze bardziej skomplikować, warto wspomnieć o tym, że wyborcy mają nie tylko ogólne przekonania na temat tego „jacy są” politycy obojga płci, ale też do jakich zadań się oni nadają. I tu ponownie w grę wchodzą przekonania stereotypowe. Badania amerykańskich badaczek ujawniają, że wyborcy uznają pewne dziedziny polityki za męskie (np. obronność czy gospodarka), a inne za kobiece (np. zdrowie czy kwestie społeczne). Tak więc kobieta będąca ministrem zdrowia ma większe szanse na zyskanie pozytywnych ocen, niż kobieta zajmująca się obroną narodową.

Analizując zatem obecne i przyszłe działania nowej pani premier nie ma sensu zakładać, że bycie kobietą zasadniczo wpłynie na sposób sprawowania przez nią urzędu. Jest natomiast wysoce prawdopodobne, że będzie ona oceniana według innych standardów niż premier-mężczyzna. W przypadku zachowania niezgodnego z oczekiwaniami może zostać oceniona bardziej lub mniej korzystnie (mówi o tym teoria pogwałcenia oczekiwań), zależnie od tego, czego będą dotyczyć jej działania i jakie oczekiwania naruszy. W przypadku zdecydowanych wypowiedzi demonstrujących swoją pozycję (jak chociażby z exposé), które nie zostałyby zapewne zauważone u polityka mężczyzny, stereotypy mogą być dla premier Kopacz całkiem pomocne. Dotyczą one bowiem wymiaru siły, tak ważnego w ocenie kobiet w polityce. Jednak, jeśli nowa premier zachowa się w sposób nieuczciwy może na tym stracić nieproporcjonalnie więcej niż polityk-mężczyzna. Przez sam fakt, że w polityce bycie kobietą, zwłaszcza na tak wysokim stanowisku, nie jest nadal jeszcze powszechne, od stereotypów związanych z płcią w ocenie nie da się uciec. Jednak oceniając nowego premiera warto postarać się przynajmniej uświadomić sobie ich działanie, by móc rzetelnie podjąć racjonalną decyzję w kolejnych wyborach parlamentarnych i zrecenzować na własny użytek pracę nowej ekipy rządzącej  i jej lidera.

/

Zobacz innych autorów  >>>

/

/

]

 

Skomentuj...